poniedziałek, 10 grudnia 2012

Policzki wieprzowe i górskie pejzaże


         Mój piątkowy lot do domu na południu był spóźniony „tylko” o dwie godziny i na dodatek na miejscu padał silny deszcz. Wszystko to spowodowało, że zamiast położyć się grzecznie o pierwszej w nocy, zasnęliśmy dopiero o pól do czwartej.
          O ile późne pójście spać mnie nie przeraża i nie wpływa na normalny tryb wstawania następnego dnia, o tyle pól do czwartej nie spływa już po mnie jak po gęsi, kaczce ani żadnym innym śliskim ptactwie. Szczególnie po całym intensywnym tygodniu w pracy.

         Dlatego też sobotę spędziłam w trybie "wywczasów".  To znaczy, że wstałam nieco tylko później, ale za to zaliczyłam sjestę.
           W niedzielę była piękna słoneczna pogoda i postanowiliśmy pojechać w nasze pobliskie „górki” Albères (to tam gdzie w listopadzie zbieraliśmy kasztany).  Liczyliśmy na na spacer i na zjedzenie czegoś w ramach niedzielnego obiadu w schronisku na przełęczy, skąd roztaczają się wspaniale widoki.

       Pogoda choć chłodna kusiła do wyjścia. Ośnieżony szczyt Canigou (w dalszej części Pirenejów) wyglądał pięknie i dostojnie w miarę jak wjeżdżaliśmy coraz wyżej.

Z tle ośnieżony szczyt Canigou

        Tym razem nie wjeżdżaliśmy od strony północnych stoków, lecz od strony Perthus, miasteczka na granicy francusko-hiszpańskiej, której tak naprawdę to już nie ma.
Jadąc od strony Perpignan i Le Boulou należy skręcić w lewo tuz przed Perthus. Potem kierunek na Saint-Jean de l'Albère.

         Kierunkowskaz uprzedza, że czeka nas 13 km krętych dróg.  Na moje szczęście  zbocza Albères są silnie zalesione i nie muszę się kurczowo łapać za siedzenie z samochodzie, gdy kręta droga wspina się coraz wyżej i wyżej (ciągle ten lęk wysokości).




         Jest to las bardzo bogaty, bo rosną tam dęby korkowe (Quercus suber po łacinie).
To z nich zdejmuje się raz na jakieś 10 lat grubą warstwę kory z podłożem korkowym (obumarła część), z której produkowane są prawdziwe korki do butelek.
Wraz z wprowadzeniem do użytku sztucznych (tańszych) korków do butelkowania wina, przemysł „korkowy” nieco podupadł. Niemniej jednak lasy w tej okolicy wyglądają na nadal eksploatowane, bo widać okorowane pnie drzew. Dęby te potrafią żyć do 250 lat i są bardzo odporne na pożary.
Dąb korkowy po okorowaniu

          W drodze do schroniska mijamy staroświecką oberżę Can Joan, gdzie zasadniczo można zamówić jeden zestaw pięciodaniowy z winami do spożycia bez ograniczeń. Miejsce jest bardzo staroświeckie i sympatyczne, ale stolik należy tam rezerwować kilka dni wcześniej. Najlepiej wybrać się w gronie przyjaciół i spędzić więcej czasu. Serwowane dania należą do prostej kuchni lokalnej z Roussillon. Większość produktów to również produkty lokalne. No i oczywiście wina jak najbardziej lokalne. J 
        Byliśmy tam już kilkakrotnie i nigdy jeszcze nie udało mi się zjeść wszystkich pięciu dań. Kiedy ostatnio tam byliśmy cena wynosiła - o ile dobrze pamiętam -  25 euro od osoby. Tym razem minęliśmy tylko oberżę po drodze i kontynuowaliśmy dalej naszą podroż. W pewnym momencie minęliśmy kierunkowskaz i zjazd na boczną drogę do klasztoru, w którym zakonnice hodują psy na sprzedaż, owczarki pirenejskie. Może kiedyś znajdę czas by tam pojechać, bo widziany z daleka klasztor wyglądał bardzo interesująco.

     Po drodze zatrzymywaliśmy się kilkukrotnie, żeby zrobić zdjęcia. Widać było z daleka np. Fort Bellegarde położony powyżej doliny, gdzie znajduje się owa graniczna miejscowość Perthus. Miejsce to było bardzo ważne dla obrony granic Francji. Fort jest dziełem sławetnego architekta Ludwika XIV, markiza Vauban'a i od 2008 roku znajduje się wraz z jedenastoma innymi fortami Vauban'a , na liście Unesco.

Fort Bellegarde 

Widok w stronę Hiszpanii

Autostrada z Perpignan do Barcelony tuz przed
miejscowością Perthus,
w tle ośnieżony szczyt Canigou



Dotarliśmy w końcu na Przełęcz Ouillat, gdzie znajduje się schronisko. 




Niestety miejsc nie było, bo zawitała do nich jakaś grupa rajdowcow , miłośników starych „cytrynek” (Citroen 2CV).  


Rajd miłośników starych samochodów "na popasie"

     Nie mieliśmy czasu ani ochoty by czekać aż się pożywią (byli dopiero przy przystawkach), więc popodziwialiśmy sobie raz jeszcze widoki i dowiedziawszy się, że na kolację sylwestrową też nie ma już miejsc (!), wyruszyliśmy na hiszpańską stronę w poszukiwaniu „galtes de porc” , czyli policzków wieprzowych, specjału katalońskiego. To znaczy, może to i specjał ogólnie hiszpański, a nie tylko kataloński, jakoś nie interesowałam się tym wcześniej. W każdym razie we Francji tego się raczej nie jada, a w Katalonii jak najbardziej.

        Taki policzek wieprzowy to kawałek delikatnego mięsa na płaskiej kości ( najpewniej policzkowej J). Jest on obsmażony  i uduszony w cebuli z jarzynami i podawany z frytkami, grzybami itd. Rozpływa się wręcz w ustach. Przy tym jest to jedno z tańszych dan w restauracjach, gdyż uznawane za danie proste i niewykwintne. W niektórych restauracjach podają w porcji dwa policzki, ale jak dla mnie jeden to wystarczająco dużo.

Zdecydowalismy się pojechać parę kilometrów dalej aż prawie do Figueras, gdzie – jak wieść gminna niesie – najlepsze "galtes de porc" podają w restauracji „Sancho Panza”.

Menu (jak widać restauracja będzie
niedługo obchodzić 50-ciolecie)


Adres restauracji i telefon (bez kierunkowych :)
na torebce z cukrem



        Na szczęście w Hiszpanii jada się późno, wiêc zdążyliśmy spokojnie zjeść mimo późnego już popołudnia.
           Wieść gminna miała racje, bo „policzki”były wyśmienite. 



       Zresztą typowo katalońska przystawka, chleb z eskalivade, również nam smakowała (na zimno, pieczone/smażone cebula, papryka, bakłażan z filetami marynowanych anchois).





      Na tym nasza krótka wycieczka musiała się zakończyć, bo niedziela trwa krótko, a ja przecież musiałam jeszcze zacząć wracać do pracy w mej północnej arkadii. 

Piszę ten tekst już w drodze i mam nadzieję go wrzucić na blog jak najszybciej.


4 komentarze:

  1. Wspaniała wyprawa, cudowna pogoda i kuchnia. A u nas w Paryżu szare, stalowe niebo i strasznie zimno! Ale ogrzałam się dziś chyba na cały tydzień podróżując z Tobą po Katalonii, którą odkryłam po raz pierwszy w życiu w tym roku i zakochałam się w morzu oraz w kuchni-znakomitej, mimo iż cieszącej się mniejszą sławą niż francuska. Policzki widziałam po raz przed kilkoma tygodniami na targu, kupiłam i przyrządziłam, ale chyba nie były takie dobre, jak te, które wy degustowaliście.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna wycieczka! Przez chwilę poczułam się jakbym też tam była:-))) Dzięki! A policzki wieprzowe mnie zainspirowały. Spróbuję zrobić jakoś tak niebawem:-)))
    Ściskam zimowo!
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  3. Chcę natychmiast policzki wieprzowe! Marzę o wykwintnym jedzonku. No i krajobrazy cudne, ale że rajdowcy po górach, to już mi się wcale nie podoba!!!Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  4. miam, miam, ............policzki wieprzowe !!!
    i te krajobrazy !!!
    pomarzyc dobra rzecz, oj zycie, zycie nudne, pomarzyc dobrze jest w "grudniowe popoludnie"

    OdpowiedzUsuń